Gdy niepozorny student z Japonii zasiadał do stołu, by pobić rekord świata w jedzeniu hot dogów, nikt nie dawał mu szans. Jednak wygrał, i to w spektakularny sposób, pokonując swoich konkurentów w rozmiarze XXL. Jak to zrobił? I dlaczego warto brać z niego przykład?
Takeru Kobayashi w czasach studenckich ledwo wiązał koniec z końcem. Wówczas to zrodziła się w jego głowie myśl, by wyrwać się z biedy w dość nietypowy sposób. Usłyszał o lokalnym konkursie w jedzeniu na czas. Stanął w szranki i wygrał 5 tys. dolarów.
Nie zamierzał jednak kończyć na tej wygranej. Odkrył, że jedzenie na czas to popularna konkurencja na całym świecie. Największe tego typu zawody rozgrywają się w USA i noszą nazwę Nathan’s Hot Dog Eating Contest.
Kobayashi wiedział, że jeżeli chce mieć szansę, musi być w stanie wcisnąć w siebie przynajmniej 26 hot dogów, bo taki był ówczesny rekord. Konkurs teoretycznie był dość prosty. Zjeść jak najwięcej hot dogów w wyznaczonym czasie (12 minut), w dowolny sposób, można popijać, nie wolno zwracać w trakcie.
Japończyk rozpoczął przygotowania do zawodów. Próbował różnych technik: jadł bułki i parówki oddzielnie, przełamywał hot dogi na pół, połykał, żuł, maczał bułki w wodzie o różnej temperaturze, czasami z dodatkiem oliwy, swoje przygotowania nagrywał i wszystkie dane spisywał. Dzięki temu wiedział, jakie działania i manewry dają mu większą szansę na wygraną. Wygrał zawody zjadając aż 50 hot dogów!
Takeru Kobayashi swój sukces zawdzięcza zapewne skrupulatnemu przygotowaniu. Sprawdzał co działa lepiej, co gorzej – czy szybciej będzie pochłaniał hot dogi, gdy bułkę będzie maczał w wodzie, a może wówczas, gdy podczas jedzenia będzie się wiercił. Szereg takich szczegółów miał wpływ na ostateczny wynik.
Jak powiedział trener kolarstwa, David Brailsford „[…] kiedy rozbije się duży cel na mniejsze i pracuje nad każdym z osobna, po zsumowaniu wszystkich drobnych usprawnień otrzymuje się olbrzymią poprawę.”
Tak też było w przypadku naszego połykacza parówek. Miał odwagę analizować swoje przygotowania, a dzięki serii prób, potrafił wyciągnąć wnioski z tego, co w jego przypadku, sprawdza się lepiej.
Boimy się błędów, więc jak mamy się na nich uczyć?
Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że na sukces ma wpływ szereg mniejszych rzeczy. A nawet jeżeli już wiemy, że tak jest, to po prostu ciężko nam zebrać się do gromadzenia danych z naszych działań. Często nie badamy skuteczności strategii biznesowych lub kampanii marketingowych.
Działamy doraźnie – jest akcja, jest działanie. Koniec akcji – biegniemy do kolejnej. Niekiedy nie analizując i nie sprawdzając co działa. Jakie były mierniki sukcesu, a jaki budżet został przepalony niepotrzebnie? Czasami ciężko je przenalizować, bo okazuje się, że nie mamy z czym ich zestawić, bo do tej pory nikt nie prowadził statystyk, pomiarów lub badań.
Czasami po prostu boimy się analizowania, bo co będzie, jeżeli wyniki będą niekorzystne? Czy mój przełożony nie będzie poddawał w wątpliwość mojej wiedzy i doświadczenia?
Niestety, bardzo często spotykamy się z tym, że w naszej kulturze błędy uważane są za karygodne. Przez to boimy się testowania, sprawdzania, rezygnujemy z trudniejszych wyzwań.
Wpadamy w dysonans poznawczy, który pojawia się zawsze tam, gdzie zagrożone jest poczucie własnej wartości. W swojej obronie, nie do końca świadomie, posuwamy się do wypierania niewygodnych informacji, zwalania winy na innych. W ten sposób pozbawiamy się możliwości rozwoju.
Porażki i błędy wywołują u nas raczej reakcję alergiczną. A przecież zdarzają się każdemu z nas. Cytując Matthew Syeda autora książki „Metoda czarnej skrzynki”: „Chodzi o to, by budować system i kultury pozwalające organizacjom widzieć w błędach źródło wiedzy, a nie zagrożenia.” Jeżeli tego nie robimy, odcinamy się od informacji, bo pracownik przeświadczony o tym, że zostanie ukarany za swój błąd, po prostu się do niego nie przyzna, bądź będzie próbował przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego.
Twórzmy więc organizacje, które uczą się na błędach. Testując, podejmując próby i mierząc się z różnymi pomysłami, mamy większą szansę na zdobycie przewagi rynkowej.
Dobrym podsumowanie tego wywodu są słowa ekonomistki Esther Duflo: „Bardzo łatwo jest rozsiąść się w domu i wymyślić wspaniałą wizję naprawy świata. Intuicja często nas zawodzi. Świat jest zbyt skomplikowany, żeby go rozgryźć z perspektywy fotela. Jedyny sposób, by mieć pewność, to wyjść do ludzi, testować swoje pomysły i programy i mieć świadomość, że często nie będzie się miało racji. Ale to nic złego. Stąd bierze się postęp.”
Żródło: Matthew Syed „Metoda czarnej skrzynki. Zaskakująca prawda o nauce na błędach.”
Przeczytaj również:
🚀 Dlaczego stereotyp zabija komunikację?